Etykiety

środa, 26 czerwca 2013

Recenzja: Jerzy Stuhr "Tak sobie myślę... Dziennik czasu choroby"

„Tak sobie myślę... Dziennik czasu choroby” to osobisty pamiętnik Jerzego Stuhra, zapis kliku miesięcy jego walki z poważnym nowotworem. Do sięgnięcia po tę książkę skłoniła mnie sympatia do samego autora – znanego przez moich rówieśników bardziej jako Maksia z „Seksmisji”, Osła ze „Shreka” lub ojca Maćka, popularnego aktora młodego pokolenia.

Jerzy Stuhr jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej wszechstronnych aktorów filmowych i teatralnych, reżyserem, wykładowcą i rektorem krakowskiej PWST, laureatem wielu prestiżowych nagród. W pamiętniku opisuje wielką rolę rodziny, przyjaciół, a także ludzi zupełnie mu obcych, znających go jedynie z ekranu lub sceny, którzy wierzyli w jego wyzdrowienie. Artysta, zmuszony do spędzania niezmiernie długich okresów w szpitalu, często w samotności, opisuje najważniejsze wydarzenia artystyczne, polityczne oraz społeczne. Pełne zadziwiającej chęci życia, pokonania choroby oraz energii komentarze przeplatają anegdoty z życia aktora oraz jego bliskich.

„Tak sobie myślę...” to utwór stworzony, by dawać czytelnikowi nadzieję. Ukazujący, jak ważne jest to, co mamy oraz ile może zdziałać nasza wiara, silna wola. Jerzy Stuhr, rozpoczynając pracę nad dziennikiem, nie planował go wydawać, co uczyniło jego notatki bardzo szczerymi, emocjonalnymi i bezpretensjonalnymi. Podczas czytania możemy się natknąć na opisy takich wydarzeń jak lądowanie kapitana Wrony, czy nawet słynna już sprawa śmierci małej Madzi z Sosnowca. Autor bez ogródek przedstawia swój punkt widzenia, nie boi się krytyki, zwraca uwagę na to, co mu w dzisiejszych czasach przeszkadza, począwszy od kłamstw polityków, a na zaniku szacunku do sztuki wśród młodych aktorów kończąc.

Serdecznie polecam książkę osobom, które mają problem z zauważaniem piękna otaczających je zdarzeń – pamiętnik ten uczy czytelnika, że warto doceniać oddanie bliskich, własny upór, ambicję. Jest to jednak utwór, który może nieco nudzić osoby, które niespecjalnie orientują się w najważniejszych wydarzeniach ostatnich lat, nie do końca interesują się filmem i teatrem, a nazwiska takich literatów jak Mann czy Mrożek są dla nich niczym chińszczyzna. Ja sama cieszę się, że przeczytałam dziennik Pana Stuhra – zmienił nieco moje poglądy na otoczenie oraz na sztukę, która powinna być jednym z piękniejszych elementów życia człowieka.

wtorek, 25 czerwca 2013

Recenzja: Anne Holt "To, co się nigdy nie zdarza"

"Zima 2004 roku. W okolicach Oslo dochodzi do serii brutalnych zabójstw. Odnajdywane są kolejne zbezczeszczone zwłoki norweskich celebrytów..." - te trzy zdania znalezione na tylnej okładce wystarczyły, bym sięgnęła po tę właśnie książkę. Norwegia zawsze kojarzyła mi się ze spokojnym, sielankowym krajem, w którym ludzie śpią w otwartych domach i zostawiają na parkingach samochody bez ich zamknięcia. Dlatego też powieść kryminalna odgrywająca się w takiej scenerii nie mogła ujść mojej uwadze.

Autorka była dziennikarką telewizyjną, młodszym prokuratorem policji, prowadziła własną praktykę adwokacką, a także pełniła funkcję ministra sprawiedliwości w Norwegii - słowem, Anne Holt to właściwa osoba na właściwym miejscu, kobieta znająca z własnego doświadczenia szczegóły funkcjonowania służb prawa oraz orientująca się w podstawach psychologii przestępcy, co uczyniło powieść niezwykle wiarygodną, przystępną, ale nie pospolitą.

"To, co nigdy się nie zdarza" to książka o niezwykłych zdarzeniach - w Oslo dochodzi do morderstwa popularnej dziennikarki, której ciało zostało okaleczone w nietuzinkowy sposób. Niedługo później ginie kolejna osoba - kobieta zajmująca się polityką. Czy aby na pewno mamy do czynienia z serią zabójstw? Jak szukać kolejnych potencjalnych ofiar? W jaki sposób morderca dobiera pozostawiane przez siebie, nasycone symboliką ślady? Odpowiedzi na te pytania poszukuje komisarz Yngvar Stubo, w czym pomaga mu żona, Inger Johanne Vik, psycholog zajmująca się kryminalistyką. Okazuje się, że sprawy przypominają Inger Johanne o wydarzeniach z przeszłości, do których dawno poprzysięgła sobie nigdy nie wracać...

Powieść Anne Holt od pierwszych słów trzyma czytelnika w napięciu, skłania do przemyśleń, samodzielnych poszukiwań. Czytając próbowałam doszukiwać się szczegółów, które autorka zdawała się umieszczać w zawoalowanej formie, między wierszami. "To, co się nigdy nie zdarza" to wielowątkowe dzieło, ukazujące morderstwo nie tylko z perspektywy stróżów prawa, ale także pozwalające poznać i poniekąd zrozumieć motywy przestępcy. Niewątpliwym atutem książki jest szybka, wartka akcja, wielopłaszczyznowy opis sprawy, ukazanie wpływu pozornie nieistotnych, błahych wydarzeń na dalsze losy człowieka. Pomimo momentalnego emanowania brutalnością, tekst skłania do przemyśleń na temat wartości, które są ważne w życiu każdego z nas oraz tego, jak inni ludzie mogą postrzegać nasze poszczególne czyny.

"To, co nigdy się nie zdarza" to powieść zdecydowanie zasługująca na uwagę, nie tylko miłośników kryminałów. Zachęcam do sięgnięcia po nią każdego, kto czerpie przyjemność z wczuwania się w rolę bohaterów, wspólnych z nimi poszukiwań oraz tych, którzy cenią sobie zaskakujące, niebanalne zakończenia.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Powitanie - co ja tu robię?

Witam na moim blogu!

Nazywam się Ewelina, jestem tegoroczną maturzystką. Od jakiegoś czasu błądziła po mojej głowie myśl o założeniu bloga - a tak naprawdę vloga. Jednak jako że nie jestem specjalnie odważną osobą, postawiłam na tę "bezpieczniejszą", nieco "ukrytą" formę. Dlaczego?

Moja przygoda z youtubem zaczęła się od... hejtowania. Dla śmiechu oglądałam vlogi urodowe, co prawda nie zostawiając po sobie żadnych obraźliwych czy złośliwych komentarzy, ale jednak nabijając się z ich autorek. Jednak po jakimś czasie poszłam po olej do głowy i zauważyłam - kurczę, niektóre z tych dziewczyn naprawdę wiedzą, co robią! Wiedzą o czym mówią, wkładają wiele wysiłku i umiejętności, próbują coś przekazać - często coś bardzo przydatnego. No i zyskują wsparcie - sprawiają, że inni czują się lepiej, ale też same stają się częścią swoistej społeczności. I wtedy skończyło się hejtowanie - zasubskrybowałam kilka kanałów, posłuchałam, popatrzyłam i pomyślałam, że bycie częścią takiej grupy mogłoby być naprawdę świetną przygodą. Kilku youtubowych twórców naprawdę podziwiam!

Na mojej drodze stanęły jednak obawy - przed wyśmianiem, przed zostaniem osądzoną jako hipokrytka i takie takie.. Dlatego blog - zobaczymy, czy to mi się spodoba.

O czym będę pisać? O wszystkim, co mnie interesuje - trochę o książkach, trochę o modzie, urodzie, zakupach. Być może pojawią się elementy kojarzone raczej z vlogami, takie jak tagi i haule. No i o niczym - może od czasu do czasu pojawią się jakieś moje prywatne, luźne przemyślenia.

Także póki co wybaczcie tak długi, wstępny wywód. Do usłyszenia niedługo! :)